XIII Łódzkie Spotkania Teatralne (1977)

 

W zasadzie nie lękam się trzynastek, ale ta akurat okazała się dla Teatru 77 feralna. Klapa przedstawienia Budowa zbiegła się bardzo niefortunnie ze skandalem, jakim było wykluczenie z programu Łódzkich Spotkań Teatru Ósmego Dnia z Poznania. Nie my byliśmy autorami tej decyzji, ale jako organizatorzy Festiwalu musieliśmy zapłacić za nią i to sporo.

Okoliczności postawiły nas wówczas pomiędzy przysłowiowym młotem i kowadłem. Oto Rada Naczelna ZSP (w owym czasie już Zarząd Główny Socjalistycznego Związku Studentów Polskich) uległa długotrwałej presji rozmaitych „towarzyszy” i postanowiła niejako wyrzec się Teatru Ósmego Dnia, zakazując mu występowania w granicach swego patronatu.

Skreślenie Teatru Ósmego Dnia z afisza Łódzkich Spotkań Teatralnych godziło nie tylko w legendarny poznański zespół, ale i w honor całego teatralnego środowiska związanego z patronatem SZSP. Wprawdzie animatorzy i twórcy teatrów studenckich nie mieli złudzeń, że działają w obszarze mecenatu niezależnego od woli PZPR, ale wiedzieli również, że jak dotąd SZSP nie poddawało się dyktatom natury policyjnej.

Protest robotników Radomia i Ursusa z czerwca 1976 roku, zdławiony brutalnie przez władze PRL, spotęgował w społeczeństwie nieufność wobec podstaw ustrojowych państwa. Obywatele mieli dość monopolistycznych poczynań PZPR i nie dawali już wiary, że błędy w kierowaniu państwem są tylko dziełem przypadku i że w gruncie rzeczy nie są pochodną chorego ustroju. Narodził się KOR i objawiły się inne organizacje opozycyjne, przygotowujące społeczeństwo do skutecznego przeciwstawienia się monopolowi PZPR. To były ziarna, z których w 1980 roku wyrosła Solidarność.

W tych okolicznościach radykalizował także swoje poczynania Teatr Ósmego Dnia, który od dawna już nie krył swego sprzeciwu wobec totalitarnego reżimu PRL. Członkowie zespołu Lecha Raczaka wyrażali go nie tylko w ramach swoich znakomitych przedstawień teatralnych, ale także dając swoim osobistym losem odważne świadectwo tożsamości ich życia i sztuki, co zjednywało im wielu zagorzałych zwolenników. Taka sytuacja nie mogła podobać się „towarzyszom”, toteż naciskali oni na władze Związku, aby zrobiły z tym „porządek”. I choć próbowano coraz drastyczniej dławić aktywność Teatru Ósmego Dnia, stale rosła ich popularność, aż w końcu wokół Ósemek zrodził się solidarnościowy bunt, skupiający zwłaszcza młode zespoły teatralne otwarcie kontestujące serwilistyczne zachowania SZSP. Konflikt SZSP z Teatrem Ósmego Dnia nieustannie narastał i w końcu dotarł do przysłowiowej ściany. Decyzja Zarządu Głównego SZSP mocno zbulwersowała całe środowisko.

Jako przyjaciel Raczaka i dyrektor ŁST nie mogłem pogodzić się z nią. Podjąłem trudne negocjacje, aby dopuszczono Teatr Ósmego Dnia do udziału w naszym Festiwalu, ale nie udało mi się przełamać twardego stanowiska władz SZSP, chociaż niektórzy członkowie Zarządu Głównego, a przede wszystkim jej wiceprzewodniczący, Adam Kaczmarek, mieli poważne wątpliwości, czy warto jednym konformistycznym postanowieniem zniszczyć wypracowany przez długie lata kredyt zaufania teatrów do swego mecenasa. Ponieważ upierałem się, zagrożono mi, że, jeśli nie podporządkuję się tej decyzji, najbliższe ŁST zostaną i tak odwołane, zaś Teatr 77 przestanie być organizatorem następnych edycji Festiwalu. Wiedzieli, czym straszyć. Ostatecznie złamałem się, choć nie do końca. Postanowiłem mianowicie na własną odpowiedzialność zaprosić zespół Lecha Raczaka do Łodzi i zobowiązałem się do zorganizowania przyjaciołom z Poznania specjalnego forum w ramach XIII ŁST, gdzie w obecności wszystkich uczestników Festiwalu mogliby wyrazić swój protest przeciwko represjom, jakie ich spotkały. Pomimo wielu trudności słowa dotrzymałem i takie spotkanie odbyło się. Poprowadziłem je wspólnie z Adamem Kaczmarkiem, który odważył się jednak stanąć przed „całym środowiskiem” i osobiście bronić decyzji podjętej przez władze SZSP. Jak było do przewidzenia, posypały się na niego gromy. Ponieważ jako dyrektor ŁST uczestniczyłem już wcześniej w rozmaitych naradach i sporach w sprawie udziału Teatru Ósmego Dnia w XIII ŁST i miałem sposobność przyjrzenia się wysiłkom Adama Kaczmarka zmierzającym do złagodzenia sankcji zastosowanych wobec zespołu Raczaka, toteż ośmieliłem się oddać sprawiedliwość wiceprzewodniczącemu ZG SZSP. Wywołało to poważne zgorszenie części moich przyjaciół, trzymających ślepo i niekiedy wręcz demagogicznie stronę Teatru Ósmego Dnia. A kiedy poniosły mnie emocje i na wyjątkowo jadowitą wypowiedź Krzysztofa Wolickiego zareagowałem „zdziwieniem”, że kto jak kto, ale on nie powinien zapominać, do jakich nieszczęść mogą prowadzić hasła w stylu „kto nie z nami, ten przeciwko nam”, a następnie poprosiłem go uprzejmie, aby zechciał nie namawiać nas do zastąpienia jednej nietolerancji drugą, oczywiście lepszą od poprzedniej, bo naszą własną — wówczas dostało mi się za wszystkich i za wszystko. Wtedy to jeden z zaprzyjaźnionych z nami reżyserów teatralnych wyciągnął z plecaka przywiędły już czerwony goździk, którym obdarowaliśmy go po nieszczęsnej Budowie i unosząc kwiat nad głowę oznajmił, że przez dwa dni po naszym przedstawieniu chodził struty i zastanawiał się, co ma począć z fantem, jaki mu się trafił. Następnie dodał, że teraz już wszystko mu się wyjaśniło i że zachowa sobie goździk jako symbol zdrady przekonań, które do niedawna wspólnie wyznawaliśmy. To był prawdziwy nokaut.

Przez długi czas nie mogłem przyjść do siebie. Nie mogłem uwierzyć w to, co się stało. „To cios poniżej pasa, to przecież oczywisty faul — powtarzałem nieustannie wkoło… — Być może zbyt wysoko zawiesiliśmy poprzeczkę naszego społecznego apelu, a skoro nie stać ich na rzetelny sąd nad własnymi słabościami, kpią sobie z nas i faulują”.

Na szczęście, nie wszyscy dotychczasowi sympatycy Teatru 77 odwrócili się od nas po obejrzeniu Budowy. Wielu z nich, nawet jeśli nie podzielało naszych dylematów i politycznych rozterek, przynajmniej próbowało je zrozumieć. To właśnie oni pomogli mi otrząsnąć się z przygnębienia i w końcu pojąć, że nasze zasadnicze przesłanie programowe, jakim uporczywie posługiwaliśmy się od czasu wypowiedzi Koło czy tryptyk, jest po prostu czystą utopią. Ich przyjazne uwagi pomogły mi zrozumieć, że, istotnie, zaczadziliśmy się „profetycznym dymem własnego wieszczenia z socjalistycznych fusów”.

Któregoś dnia ostatecznie przekonała mnie żartobliwie wyrażona rada… „Zdzichu, gdybyś rozejrzał się lepiej, przestałbyś zawracać sobie i swoim widzom głowę szkodliwymi iluzjami o uspołecznianiu władzy, wszak monopolu nie da się reformować, a tam, przy żłobie, towarzysze od dawna mają już komplet. Więc jeśli monopol przeszkadza ci istnieć — jedyne, co należy zrobić — to zastanowić się, jak można go obalić.”

I ujrzałem wreszcie swą naiwność, która mnie przeraziła, bo dotarło do mnie, jak bardzo musiała ona drażnić naszych przyjaciół i skłaniać do pytania, kim naprawdę jesteśmy.

Ową „zdradę” wymawiano Teatrowi 77 jeszcze długo potem uruchamiając z biegiem czasu mechanizm „głuchego telefonu”, co w konsekwencji doprowadziło do przyprawienia nam „gęby” i do zmarginalizowania, a nawet kompletnego pominięcia w skrajnie tendencyjnych opracowaniach naszego faktycznego wkładu w historię studenckiego ruchu teatralnego w Polsce. Konsekwencje XIII ŁST były zdecydowanie niewspółmierne do grzechu „zaślepienia”, którym powodowałem się od czasu wypowiedzi Koło czy tryptyk, ale czy w tamtej sytuacji mogłem zachować się inaczej?

W każdym razie XIII Łódzkie Spotkania Teatralne stały się dla mnie ważnym przełomem. Musiałem znaleźć dla siebie całkiem nową przestrzeń. Ale zanim zacząłem projektować jej kontury, trzeba było rozliczyć się z przeszłością i tam, gdzie było to jeszcze możliwe — postawić nowy akcent. Sposobność po temu nadarzyła się już wkrótce. Oto minęła gorączka XIII ŁST i na horyzoncie przed nami stanęła kolejna edycja Spotkań. I znowu zawisła nad nią groźba podobna do tej z 1977 roku. Ale tym razem uparłem się skutecznie i w rezultacie nie dopuściłem do zawłaszczenia programu ŁST przez „towarzyszy”. Festiwal po prostu odwołałem. No, ale na całkowite odwrócenie od siebie i Teatru 77 niezasłużonej infamii było już za późno.

Być może głos Lecha Śliwonika, powszechnie cenionego za swą uczciwość i kompetencję świadka i egzegety polskiego teatru alternatywnego, domagającego się po latach na łamach miesięcznika „Scena” oddania nam sprawiedliwości, spowoduje jakąś rewizję ówczesnego kapturowego sądu nad Teatrem 77 (por. L. Śliwonik, I dam ci imię: Alternatywa [a innym jak zechcę, to odbiorę] — dokończenie, „Scena” 2001, nr 5, s. 24–25). Ale tego, cośmy przeżyli, nikt już nie będzie w stanie nam zrekompensować. W każdym razie chwała Ci, Lechu, za Twoją szlachetną próbę!



KLIKNIJ i CZYTAJ

kolejny fragment książki Zdzisława Hejduka Moja podróż z Teatrem 77     




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz