Wspomnienie o "Pasji II"

 

Na początku był przypadek.

Być może wyda Wam się to dziwne, albo zgoła niewiarygodne, żeby z czystego przypadku wyłoniło się przedstawienie mogące skutecznie nawiązać do powagi i temperatury poprzedniej wypowiedzi Teatru 77, ale tak rzeczywiście się stało. Do takiego wyznania skłania mnie postanowienie, aby możliwie szczerze spojrzeć na siebie i sprawy, w których uczestniczyłem. Sądzę, że zasada trzymania się prawdy, choćby trochę niewygodnej, nie powinna w żadnej mierze zdyskredytować w Waszych oczach Pasji II. A było tak...

Kiedy z wiadomych już względów definitywnie przepadła kolejna szansa prezentacji wypowiedzi Koło czy tryptyk, tym razem na prestiżowym Berliner Festspiele, Rada Naczelna Zrzeszenia Studentów Polskich znalazła się w kłopotliwej sytuacji. Wprawdzie decyzja w tej sprawie zapadła ponad głowami kierownictwa Zrzeszenia, ale wywołana nią sytuacja poważnie godziła w dobre imię mecenatu ZSP. Toteż Wydział Kultury Rady Naczelnej szukał jakiegoś rozwiązania, które z jednej strony byłoby próbą ratowania choćby części honoru organizacji, z drugiej zaś — formą rekompensaty dla Teatru 77. Krótko mówiąc, szukano jakiegoś wyjścia, które mogłoby „zaspokoić głód wilka i pozostawić owcę całą”.

I raptem nadarzyła się sposobność. Do Rady Naczelnej ZSP nadeszło zaproszenie z Wielkiej Brytanii na festiwal w Norrwich. Stolica Hrabstwa Norfolk zapragnęła mieć międzynarodowy festiwal i rozesłała zaproszenia do rozmaitych instytucji, o których tamtejszym koneserom sztuki teatru wiadomo było, że firmują one działalność zespołów gwarantujących wysoki poziom artystyczny. Taką opinią cieszyło się wówczas Zrzeszenie Studentów Polskich. Organizatorzy festiwalu napomknęli w swoim zaproszeniu, że byliby wdzięczni, gdyby przysłano im jakiś teatr pantomimy, ponieważ z rozpoznania, jakie zdołali poczynić wynikało, że w tej właśnie specjalności polskie teatry cieszą się w świecie szczególną sławą. A ponieważ w Teatrze 77 działała akurat Scena Pantomimy i na dodatek — prezentowała się całkiem przyzwoicie — rozwiązanie nasunęło się samo. Chociaż zdawaliśmy sobie sprawę, że delegowanie nas do „obsługi” tegoż zaproszenia jest formą powetowania Teatrowi 77 utraconych okazji wcześniejszych i — co tu dużo mówić — znacznie poważniejszych od festiwalu w Norrwich, który wydawał się nam być „imprezą” raczej prowincjonalną, zdecydowaliśmy się wziąć w nim udział, aby przełamać wreszcie fatalną passę niemożności występu za granicą. Na coś więcej przy tej okazji trudno było liczyć.

Nasza Scena Pantomimy miała wówczas w repertuarze Dzieje Tratwy Meduzy, ale zaproszenie na festiwal w Norrwich stało się dla Jerzego Moniaka podnietą do zmierzenia się z tematem pasji Chrystusowej, który absorbował go ponoć od dłuższego czasu.

O ile wypowiedź Koło czy tryptyk, zanim stała się przedstawieniem, była przedmiotem długich dyskusji w zespole, o tyle do realizacji Pasji przystąpiliśmy pośpiesznie, gdyż decyzja o wysłaniu Teatr 77 na festiwal w Norrwich zapadła niemalże w ostatniej chwili, nie było więc czasu na jakieś poważniejsze dywagacje. Przede wszystkim uzgodniliśmy z Jurkiem Moniakiem, że jego Pasja nie będzie prostą ilustracją drogi krzyżowej, ale spróbuje choćby zasygnalizować nasz poważny niepokój związany z wyraźnie pogłębiającym się kryzysem świadomości naszych rodaków. Przyjęło się sądzić, że Polacy są w zdecydowanej większości społeczeństwem katolickim, ale postrzegana przez nas codzienność — niestety —przeczyła temu sądowi i co gorsza, ujawniała coraz bardziej widoczną sprzeczność między publicznie deklarowanym przez obywateli PRL przywiązaniem do Kościoła i głoszonych przezeń wartości a rzeczywistym obrazem ich egzystencji, mającym niewiele albo nic zgoła wspólnego z rzekomą wyznawaną wiarą. W owej hipokryzji dostrzegaliśmy poważne zagrożenie dla życia duchowego Polaków. Nasz niepokój postanowiliśmy wyrazić poprzez przedstawienie następującej sytuacji…

Oto grupa aktorów podejmuje ceremoniał pasyjny i realizuje go z należną mu powagą i pietyzmem. W nabożnym skupieniu docierają do stacji uwieczniającej moment, w którym Weronika przystępuje do wycieńczonego Chrystusa, aby otrzeć Mu pot z twarzy. Na chuście utrwala się krwawy wizerunek Jego oblicza. Spostrzegłszy to, objawia wizerunek całemu zgromadzeniu, a więc aktorom i publiczności, obnosząc chustę pośród nich niczym świętą relikwię. W tym momencie ceremoniał całkiem niespodziewanie załamuje się. Aktorzy przerywają drogę krzyżową, obstępują Weronikę, łapią chustę i każdy zaczyna ciągnąć jej skrawek w swoją stronę. Przy akompaniamencie głośnej, psychodelicznej muzyki i w ostrym, pulsującym świetle stroboskopu rozgrywa się drapieżna, bezpardonowa walka o „trofeum” po Chrystusie. Ale czy tylko o „trofeum”? Nie chodziło nam o jednoznaczność. Chcieliśmy, aby przez chwilę całą przestrzeń gry ogarnął nie skrępowany żadną reżyserko-choreograficzną partyturą „żywioł” mający w sobie coś z oszalałej rewolty ulicznej, detronizujący porządek starej wiary i hucznie zwiastujący nadejście nowej ideologii, a z nią nowej Obietnicy. Ów odsłaniający się w krótkotrwałych błyskach stroboskopu demoniczny obraz narodzin nowej epoki miał także oznaczać odwieczną w naturze ludzkiej, głęboko skrywaną przez nas pod płaszczem kultury, atawistyczną konfrontację pomiędzy sacrum i profanum. Wreszcie, jak już wcześniej wspomniałem, chcieliśmy ostro i bez ogródek postawić pytanie: „Czym naprawdę jest obecnie polski katolicyzm?”

Jurek Moniak skomponował przedstawienie w konwencji łączącej elementy klasycznej pantomimy z „teatrem ruchu”. Obrazy wykreowane przez ciało i gesty aktorów wspierały rozmaite postumenty i rekwizyty, a także bogata ścieżka dźwiękowa z dominantą muzyki Jana Sebastiana Bacha (fragmenty Pasji według św. Mateusza). Przypomnijmy ponadto , że cały ceremoniał był odgrywany pośród publiczności, co jeszcze bardziej zacierało granice pomiędzy tradycyjnie postrzeganymi rodzajami teatru.

Nie wystarczyło nam czasu, żeby przed wyjazdem na festiwal przygotować premierę Pasji w Polsce. Zresztą, był już środek lata, więc odłożyliśmy ją na początek jesieni. Zamówiliśmy u Franciszka Starowieyskiego plakat, żeby jak najlepiej prezentować się w Norrwich, i pod wodzą znanego dziś wielu Polakom z licznych wystąpień w TVP wybitnego publicysty „Polityki” Krzysztofa Mroziewicza, któremu Rada Naczelna powierzyła funkcję kierownika „wyprawy”, udaliśmy się w naszą pierwszą podróż zagraniczną.

Przedstawienie okazało się pierwszoplanowym wydarzeniem artystycznym w Norrwich, ale naprawdę nie było się z czego cieszyć, albowiem nasze przewidywania co do rangi tej „imprezy” potwierdziły się w całej rozciągłości. Festiwal był rzeczywiście przedsięwzięciem głęboko prowincjonalnym, zorganizowanym przez niewielkie grono sfrustrowanych małomiasteczkową nudą pracowników i studentów tamtejszego uniwersytetu, nie mających w tym względzie żadnych doświadczeń i — co gorsza — ani krzty wyobraźni, jak taki festiwal powinno się organizować. Konsekwencją ich niekompetencji był całkiem przypadkowy, jakby po omacku skonstruowany program, którego nie poprzedziła żadna kampania promocyjna w mediach, co oczywiście przełożyło się na niemal kompletny brak zainteresowania nim ze strony publiczności. Jakże przykrym, doprawdy żenującym doświadczeniem dla zespołów uczestniczących w festiwalu było prezentowanie, i to wielokrotne, swoich przedstawień i programów niemal wyłącznie dla siebie samych, czyli grona uczestników tego kuriozalnego przedsięwzięcia. Nasze przedstawienie szczególnie przypadło do gustu członkom akademickiego chóru z Madrytu, toteż każdego wieczoru spotykał nas z ich strony gorący aplauz, którym odwdzięczaliśmy się im po każdym ich występie, co w konsekwencji zrodziło serdeczną przyjaźń pomiędzy nami, a w dwa lata później zaowocowało sympatycznym tourneé Teatru 77 po Hiszpanii. Żartowaliśmy sobie z przyjaciółmi z Madrytu, że gdyby festiwal potrwał tydzień dłużej, oni mogliby z powodzeniem zagrać naszą Pasję, a my odśpiewać ich pieśni.

Byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie wspomniał, że stale towarzyszyła nam skromna grupa miejscowych Polonusów, którzy z godnym podziwu samozaparciem oglądali każde nasze przedstawienie, manifestując w ten sposób nie tyle swój zachwyt nad Pasją, co raczej przywiązanie do symboli kojarzących im się z Polską. Byli nader sympatyczni i bardzo skorzy do goszczenia nas we własnych domach. Szkoda tylko, że po każdym przedstawieniu uporczywie zadawali wciąż te same pytania, a głównie — dlaczego cenzura nie pozwoliła nam przedstawić drogi krzyżowej Chrystusa do samego jej końca i czy mamy w Polsce telewizję. Ktoś nawet kiedyś odważnie zapytał, czy w polskich pociągach zdarzają się miękkie siedzenia, czy tylko twarde drewniane ławy. No cóż, zawsze i wszędzie jest coś za coś. Stały zestaw widzów uzupełniało niewielkie grono niezmiernie zadowolonych z siebie organizatorów, którzy po każdym przedstawieniu gorąco zapewniali nas, że jeśli chodzi o widownię — następnym razem powinno być już znacznie lepiej, bo przecież w całym hrabstwie już od kilku dni o niczym innym się nie mówi, tylko wyłącznie o wrażeniu, jakie wywołuje nasza Pasja.

Festiwalową farsę zamknął suto zakrapiany budyniem uroczysty bankiet, który na życzenie miejscowego burmistrza zakończyliśmy wspólnym odśpiewaniem hymnu, aby Bóg chronił Królową. Po powrocie na festiwalową kwaterę przepłukaliśmy gardła po budyniu porządną „Wyborową” i zaśpiewaliśmy z Hiszpanami kilka nieco mniej uroczystych pieśni.

Do mojego sprawozdania dodam tylko, że zakwaterowano nas w miejscu, gdzie niegdyś, w czasie bitwy o Anglię, mieszkali polscy piloci ze słynnego Dywizjonu 303 i zaiste, kiedy kładłem się spać, przeżywałem jedyne chwile prawdziwego wzruszenia z powodu obecności na festiwalu w Norrwich. Powróciliśmy do kraju z tarczą, ale nikt z nas nie miał wątpliwości, że wzięliśmy udział w „bitwie”, której nie było. Ano, jak powiadają, pierwsze koty za płoty.

Tuż po wakacjach przystąpiliśmy do prób wznowieniowych Pasji i do organizowania jej krajowej premiery. Poprzedzało ją duże zainteresowanie. Czuliśmy to na każdym kroku. Urywały się telefony i zewsząd płynęły prośby o zaproszenie. Paru recenzentów spoza Łodzi przysłało nam swoje akredytacje. Zamówiliśmy dla gości hotele i zakupiliśmy sporo dobrego wina, żeby odpowiednio uczcić naszą premierę. Dyrekcja Łódzkiego Domu Kultury wyraziła zgodę, aby premiera Pasji zdarzyła się na ich terenie, w sali nazywanej Kolumnową. Popremierowy bankiet zaplanowaliśmy na własnych śmieciach, czyli w Klubie Studentów Łodzi. Mocno stremowani, ale pełni nadziei na sukces rozpoczęliśmy przedstawienie. Trwało ono kilka minut dłużej niż na festiwalu w Anglii, ponieważ na stosunkowo niedużej przestrzeni zebrało się około dwustu osób i nasi aktorzy grając pośród publiczności mieli spory kłopot z przetransportowaniem na sobie od „stacji” do „stacji” i stosownym rozmieszczeniem kilku drewnianych postumentów, które stanowiły podstawowy element scenografii. Mimo tej trudności przedstawienie nie zgubiło właściwego sobie rytmu i początkowo budziło wyraźne zainteresowanie, ale z biegiem czasu nasi premierowi goście zaczęli rozglądać się po sobie, pokasływać i spoglądać wymownie na zegarki, a kiedy ktoś wreszcie wyraził się otwartym tekstem: Kochani, grajcie trochę szybciej, bo ucieknie mi ostatni pociąg z Łodzi — wszystko stało się jasne. Premiera Pasji okazała się kompletną klapą. Po przedstawieniu, trochę skonsternowany taką reakcją zaprosiłem wszystkich na zwyczajową lampkę wina, ale do Klubu Studentów Łodzi udało nam się z niemałym trudem doprowadzić zaledwie kilku najwierniejszych przyjaciół Teatru 77. Od nich dowiedzieliśmy się, że owszem — dostrzegli w Pasji kilka pomysłowo zorganizowanych scen i parę malowniczych obrazków, zwieńczonych nawet dosyć interesującą pointą — ale nie tego przecież spodziewano się po zespole, który kilka miesięcy wcześniej zrealizował wypowiedź Koło czy tryptyk. Co właściwie chcieliśmy powiedzieć im przez swoją Pasję? Czyżbyśmy zapomnieli o fundamentalnym pytaniu, jakie postawiliśmy w poprzednim przedstawieniu? A może Pasja ma być jakąś zaszyfrowaną odpowiedzią na nie? No dobrze, nie mają nic przeciwko temu, że zrealizowaliśmy coś na eksport i nawet przyznali nam, że zrobiliśmy to całkiem udanie, ale po co przedstawiać to jaką następną premierę po wypowiedzi Koło czy tryptyk, tego, na Boga, nijak nie da się pojąć. W swoich uwagach byli szczerzy do bólu. I dobrze, bo tego przecież oczekuje się od przyjaciół. Nad ranem wino złagodziło nam nastroje i zachęciło do snucia rozmaitych projekcji, co począć z tak piękną katastrofą? Nie pamiętam już, kto rzucił pytanie, czy nie można by jakoś wykorzystać chociażby części tego, co bezspornie podobało się w przedstawieniu i ta właśnie uwaga podsunęła mi pomysł, aby dokomponować do części pantomimicznej sekwencję nawiązującą w treści i formie do refleksji oraz pytań zawartych w ramach wypowiedzi Koło czy tryptyk. Nie przeczę, że na wstępie było to trafienie czysto intuicyjne, wymagające porządnego uzasadnienia i oczywiście zweryfikowania na scenie. W pierwszej chwili zdecydowanie sprzeciwił mu się Jurek Moniak, z góry uznając wiązanie w jeden splot dwóch tak sprzecznych ze sobą poetyk za karkołomne. Jego reakcja była do przewidzenia, bo przecież pantomima była jego miłością, zaś Pasja całkiem urodziwą jej manifestacją. Niemniej, po nieoczekiwanej i bolesnej dla całego zespołu „wpadce” z premierą, Jurek Moniak również zdał sobie sprawę z konieczności nawiązania nowym przedstawieniem do poprzedniej wypowiedzi. Ostatecznie dał się przekonać, kiedy moją propozycję poparł stanowczo Ryszard Bigosiński. Z nim właśnie wypracowałem wkrótce podstawy ideowo-inscenizacyjne przyszłej Pasji II. W tej fazie przygotowań wziął również aktywny udział Andrzej Bibel, który wcześniej asystował Moniakowi w pracy nad Pasją, co chyba dodatkowo zachęciło Jurka do zmiany stanowiska.

Jako punkt wyjścia do konstruowania drugiej części przedstawienia przyjęliśmy dotychczasowe zakończenie Pasji. Przypomnę je krótko. Oto aktorzy wyrywając sobie zaciekle chustę Weroniki przerywają ceremoniał drogi krzyżowej i gwałtownie opuszczają przestrzeń gry. Pozostawiają po sobie liczne pytania. Należało zdecydować, które z nich najlepiej korespondują z wypowiedzią Koło czy tryptyk. Podpowiedzi udzieliło nam samo życie. Wszak na naszych oczach i w przestrzeni naszego życia rozgrywał się podobny dramat. Na miejsce wiary naszych ojców wcisnął się nowy paradygmat i próbował zagarnąć pod swoje skrzydła również i nasz życiorys. A zatem, zgodnie z regułą: umarł król, niech żyje król, na scenę wprowadzamy postać nowego „króla — herolda” nowej epoki. Pojawia się przed publicznością i daje znak, żeby rozpocząć następny ceremoniał. Dziewczyny w ludowych strojach wnoszą rulon zielonego sukna i rozwijają go na podłodze, tworząc tym prostym sposobem symboliczny stół, przy którym po chwili klęka dwunastu aktorów, zachowując pośrodku siebie miejsce dla Mistrza. Nawiązując do ikony Ostatniej Wieczerzy postanowiliśmy podkreślić perwersyjno ─ konfesyjny charakter wkraczającego na scenę porządku. Nowy „król” staje pomiędzy klęczącymi za stołem aktorami wcielając się tym samym w postać Mistrza, który przedstawi nową Obietnicę. Ale zanim przemówi, nakazuje dziewczynom celebrującym powołanie nowego „ołtarza” wniesienie na scenę tortu i ustawienie go pośrodku zielonego sukna.

Nowa religia nie stawia na piedestał ubóstwa, a wręcz przeciwnie, zapowiada dostatek i właśnie tę krańcowo odmienną od poprzedniej tradycji jakość powinny odzwierciedlać wszystkie jej atrybuty. A więc komunia — owszem, ale nie przy pomocy przaśnego, niskokalorycznego ( odrobina pszennej mąki i woda ) komunikanta! Wszak do podniebienia silniej przemówi wielopiętrowy, nadziewany pysznościami i fantazyjnie przystrojony kremem tort. Jak ma odurzać, to niech to będzie porządne opium. Inaczej nie ruszą z posad bryły świata!

Role rozdane, scena urządzona, pora na wystąpienie Mistrza. Podstawą jego expose uczyniliśmy traktat W. I. Lenina O Państwie. I popłynęły słowa, słowa, słowa. Prawdziwa rzeka słów zapowiadających nowy Eden. Ale „apostołowie” są niecierpliwi. Być może przeciążeni ilością informacji, albo zgoła ich nie rozumiejący. Toteż wyłamują się raz po raz z dyscypliny uczniów, aż w końcu opuszczą Mistrza. Zanim to nastąpi, wpierw trochę wstydliwie wypełzną zza stołu i wkroczą między publiczność, gdzie każdy z nich upatrzy sobie osobę, której zwierzy się z tego, co aktualnie nurtuje go bardziej od malowniczego horyzontu kreślonego przez Mistrza. Po kilku minutach, przywołani przez niego do porządku, powracają skruszeni na swoje miejsca i składają coś w rodzaju samokrytyki. Ale kiedy Mistrz powraca do coraz mniej interesującego ich monologu, tym razem wyłamują się ostatecznie i śpiewając buntowniczą pieśń porzucają stół i gadającego bez przerwy wodza. Jak długo można słuchać bajania o świecie, który niechybnie nastąpi, gdy tylko ludzkość dojrzeje do miary, jaką stawia przed nią nowa religia? Gdzie pewność, że to, co Mistrz zapowiada nie jest utopijną blagą? Oni są tacy, jacy są i chcą przyszłości na własną miarę, a w niebo on sam — herold nowej Obietnicy — przekonał ich, że nie ma po co wierzyć.

Tak oto nawiązaliśmy do wypowiedzi Koło czy tryptyk. Pozostało już tylko sprawdzić, jak scena zniesie fuzję dwóch tak przeciwstawnych sobie poetyk. Okazało się, że obydwie części świetnie komplementują się i to zarówno w sensie ideowym, jak i też estetycznym. Wbrew obawom Moniaka jego Pasja nie straciła niczego ze swojej urody, a nawet, powiedziałbym, ze zyskała przez konfrontację z obrazem drugiej części Pasji II, stając się niejako powabnym jej kontrapunktem. Takie przekonanie wyraziła większość osób spośród tych, które miały okazję obejrzeć Pasję i Pasję II. Takim spostrzeżeniem podzielił się z nami również Krzysztof Mroziewicz, który miał przecież szczególną sposobność porównania obydwu wersji z racji towarzyszenia nam w podróży do Norrwich. Nasz Przyjaciel Krzysztof był wyraźnie usatysfakcjonowany rezultatem przedstawienia, które zobaczył w ramach Łódzkich Spotkań Teatralnych — 1972. [...]

Za Pasję II komplementowano nas po Łódzkich Spotkaniach Teatralnych jeszcze wielokrotnie. Tadeusz Nyczek uznał nawet Pasję II za przedstawienie bardziej istotne od wypowiedzi Koło czy tryptyk.

Odniesiony na Łódzkich Spotkaniach Teatralnych 1972 sukces Pasji II mocno gruntuje naszą pozycję w studenckim ruchu teatralnym. W marcu 1973 roku Rada Naczelna ZSP przyznaje Teatrowi 77 Złotą Odznakę Zrzeszenia Studentów Polskich, a partyjni decydenci nie sprzeciwiają się prezentacji Pasji II za granicą. Pierre Vlerick może wreszcie dopiąć swego i zaprosić nas do swej Akademii. W maju 1973 roku jedziemy do Belgii na zaproszenie Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Gandawie. Pokazujemy swoje przedstawienie również w Brukseli i Gandawie. Pierre Vlerick traktuje nasz występ jako rekonesans przez zaplanowanym na październik tego roku Międzynarodowym Colloquium Teatru Marginalnego, które organizuje Królewska Akademia Sztuk Pięknych pod auspicjami Ministerstwa Kultury Belgii i przy współudziale polskiego Ministerstwa Kultury i Sztuki. P. Vlerick, ośmielony tak niespodzianym gestem polskiego ministerstwa, raz jeszcze podejmuje próbę uzyskania zgody na prezentację przez nas wypowiedzi Koło czy tryptyk w ramach Colloquium, ale po raz kolejny spotyka się z odmową. Dziwny jest ten świat — można by powtórzyć za Czesławem Niemenem.

Prezentacja Pasji II wypada pomyślnie, choć opinie w mediach są bardzo zróżnicowane, od zdecydowanie krytycznych po bardzo pochlebne. Generalnie rzecz biorąc, nasza propozycja budzi szacunek. Jeden z recenzentów, zafascynowany Pasją II, kończy swą recenzję w jednym z najpoważniejszych dzienników belgijskich „De Standaard” zaskakującym wyznaniem: „Jest to dla nas w pewnym sensie lekcja; to, co tracimy w naszych kościołach, w naszej liturgii, można było tutaj zobaczyć. Czyżby jedynie poprzez działanie artystyczne, a także rytuał sakralny można było zbliżyć się do wymiaru transcendencji?” („De Standaard” [Bruksela], 30 maja 1973).

Za to występ w ramach Colloquium w październiku 1973 roku był niewątpliwym sukcesem Teatru 77. Andrzej Hampel, relacjonując przebieg Colloquium stwierdzi, co następuje:


Wielkim sukcesem artystycznym zakończył się występ Teatru 77 z Łodzi na Międzynarodowym Kolokwium w Gandawie, poświęconemu młodemu teatrowi awangardowemu, czy też — jak chcieli organizatorzy — teatrowi marginalnemu. W murach gandawskiej Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych, obok amerykańskiego teatru Camera Obscura, szkockiego zespołu 7/84 i krakowskiego STU, łodzianie zaprezentowali spektakl Pasja II. Mimo bariery językowej, trudnej problematyki i silnej konkurencji międzynarodowej, zespół z Łodzi stał się bezsprzecznym triumfatorem tego przeglądu. Kilkudniowa dyskusja panelowa towarzysząca Kolokwium, w której udział wzięli czołowi światowi animatorzy teatru awangardowego, na czele z kierowniczką amerykańskiej grupy „La Mamma ETC” — Ellen Stewart, dowiodła, że polska myśl teatrologiczna i polski młody teatr fascynuje zachodnich teoretyków i praktyków.” (A. Hampel, Sukces Teatru 77 w Belgii, „Dziennik Łódzki” 1973, nr 249)


Sukcesem kończy się również nasz występ na IV Międzynarodowym Studenckim Festiwalu Teatru Otwartego we Wrocławiu (1973). Pasja II została uznana przez wielu krytyków, zarówno krajowych, jak i zagranicznych, za jedno z najważniejszych wydarzeń tego festiwalu. [...]

Georges Schlocker, znany krytyk szwajcarski, stały obserwator wrocławskich Festiwali, nie zawaha się nawet przed zaliczeniem naszej działalności do sfery swych najbardziej istotnych kontaktów ze sztuką teatralną ostatnich lat (G. Schlocker, Demaskowanie stereotypów politycznych, „Handelsblatt”, 22 XI 1973). Zaś Albert Hunt, przedstawiając na łamach londyńskiego „Timesa” doniosłość poszukiwań polskiego teatru studenckiego, posłużył się przykładem naszej Pasji II […].

Z Pasją II jesteśmy chętnie zapraszani do udziału w rozmaitych festiwalach międzynarodowych oraz na gościnne występy. I tak — prezentujemy ją w Budapeszcie, Belgradzie, na festiwalu w Sarajewie i Nowym Sadzie, w Kopenhadze, Sztokholmie, na festiwalu w Avignon, w Mediolanie, Freiburgu, Heidelbergu, Bazylei, na festiwalu w Atenach, a także na Światowym Festiwalu Teatrów w Nancy we Francji (1975). Przedstawienie wzbudza wszędzie tam poważne zainteresowanie naszą pracą. Zdarza się, że młodzi aktorzy z teatrów działających w miejscach, gdzie występujemy, zgłaszają się do nas z prośbą o przyjęcie ich na ewentualny staż w Teatrze 77. Przykro jest odmawiać, ale musimy to robić, albowiem nie mamy w Łodzi odpowiednich warunków, żeby zadośćuczynić takim życzeniom. Niestety, ze wzrostem naszej pozycji na międzynarodowym rynku teatralnym nie idzie w parze troska władz miejskich, aby zapewnić nam godziwe warunki do prowadzenia w pełni dynamicznej działalności. Ciągle nie mamy własnej siedziby, odpowiedniego sprzętu oświetleniowego i nagłośnienia, ani też środków na rozwinięcie naszej aktywności zagranicznej. Zrzeszenie Studentów Polskich pomaga nam na miarę swoich możliwości, ale są one niewystarczające. Szkoda, że we własnym mieście nie znajdujemy właściwego oparcia. Zaczynam wierzyć w coraz częściej powtarzaną przez łódzkich artystów opinię, że Łódź nie jest szczęśliwym miejscem dla kultury. Nic też dziwnego, że wielu z nich przenosi się, najczęściej do Warszawy, a w Polsce zaczyna się nazywać nasze miasto „Trójkątem Bermudzkim kultury”, co bardzo gniewa łódzkich wojewodów i prezydentów, ale nie skłania ich do gruntowniejszej opieki nad zjawiskami artystycznymi, które zasłużyły sobie na to, by dać im możliwość pełniejszego rozwoju.


KLIKNIJ i CZYTAJ

kolejny fragment książki Zdzisława Hejduka Moja podróż z Teatrem 77     







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz