Wernisaż teatralny "Retrospektywa"

 

Pamiętając o przykrej wpadce z premierą Pasji, tym razem zabierając się do konstruowania następnego przedstawienia, zadbaliśmy z Ryszardem, aby tej wypowiedzi Teatru 77 nie patronował już żaden przypadek. Doświadczenie z Pasją przypomniało nam dobitnie o celu i zasadach, jakimi kierowaliśmy się powołując do życia nasz teatr. A więc, nie sztuka dla sztuki, teatr dla teatru, ale teatr jako narzędzie do kształtowania świata, powoływania takiej rzeczywistości, która nie stawiałaby nas jako Polaków przeciwko sobie, ale zachęcała do poszukiwania i tworzenia wspólnotowych więzi. Teatr skłaniający widzów do doskonalenia siebie i własnego otoczenia.

Marzyła nam się Polska jako państwo w pełni nowoczesne, zasobne i dobrze zorganizowane, w którym można byłoby żyć godnie i uczciwie, rozwijać się wedle własnych miar i talentów, a nie dreptać w miejscu, na chocholą nutę, w samym środku Europy. W rozmowach, jakie wiedliśmy ze sobą i z przyjaciółmi, ciągle powracały gnębiące pytania…

Co właściwie przeszkadza nam taką wizję zrealizować? Jak długo jeszcze sprawdzać się będzie dramatyczna diagnoza C. K. Norwida, że jesteśmy wspaniałym narodem, ale żadnym społeczeństwem? Czy przyczyna leży w anarchistycznej naturze Polaków, czy upatrywać należy jej przede wszystkim w obszarze wadliwej i w dodatku narzuconej nam siłą umowy społecznej?

Z pewnością pojałtański gorset nie budził entuzjazmu Polaków, lecz nie wszystkie przecież słabości i niedostatki naszego życia wynikały z braku suwerenności. Sami sobie także potrafiliśmy zgotować niezłe piekło.

Powtarzając owe pytania nie mieliśmy złudzeń, że znajdziemy na nie jednoznaczną odpowiedź. Wszak każda rzeczywistość jest wynikiem jednoczesnego oddziaływania na jej pole wielu różnorodnych wektorów. Ale brak łatwej odpowiedzi nie może zniechęcać do powtarzania trudnych pytań. Zresztą, wzywanie ludzi do mierzenia się z trudnymi pytaniami uczyniliśmy niejako swoją powinnością. Nie powołaliśmy przecież Teatru 77, aby nieść swoim widzom ulgę od trudów i dylematów, jakie rodzi rzeczywistość, ale wręcz przeciwnie — aby wspólnie z nimi stawiać owym trudnościom czoła. Przeto wniosek był oczywisty. Należy powrócić do własnych źródeł i podzielić się z widzami dręczącym nas pytaniem, co jest tą przeszkodą na drodze do przeobrażenia Polski w nowoczesne społeczeństwo obywatelskie? Co degraduje nas do poziomu światowego zaścianka? A może jest tak, jak powiada Witold Gombrowicz, że za bardzo jesteśmy uwikłani w Polskę? W jej historię i martyrologię w szczególności? Może to własna historia przyprawia nam „gębę” i poniża wobec świata? Może szansa na nowoczesność kryje się w wyzwoleniu się z tradycji polskich „skrzydeł” i „garbów”? W ten sposób, z grubsza rzecz biorąc, zarysował nam się temat kolejnej wypowiedzi. Pozostało znaleźć dla niego najbardziej adekwatną formę.

Jako że temat Retrospektywy natarczywie kojarzył nam się z historią, namówiliśmy naszego przyjaciela, Pawła Chmielewskiego, pracownika naukowego Uniwersytetu Łódzkiego, profesjonalnie zajmującego się tą dziedziną i zarazem człowieka niewątpliwie obdarzonego duszą artystyczną, aby wspomógł nas w selekcji materiału historycznego i w całej pracy redakcyjnej nad scenariuszem kolejnej wypowiedzi Teatru 77. Paweł okazał się prawdziwie kompetentnym i twórczym partnerem, wnoszącym ponadto do współpracy z nami swoją pasję politologiczną, co bardzo przydało się w konstruowaniu społeczno-politycznej spójni pomiędzy historyczną bazą Retrospektywy i doraźnym raczej przesłaniem wypowiedzi Koło czy tryptyk, które, jak niedawno wspomniałem, wciąż trzymało nas w swoim napięciu i mocno skłaniało, aby kolejnym przedstawieniem nawiązać raz jeszcze do optymizmu zrodzonego z Grudnia 1970 roku.

Punktem wyjścia do konstruowania Retrospektywy uczyniliśmy apel Witolda Gombrowicza wzywający nas do gruntownego przemyślenia anachronicznego i zniewalającego Polaków myślenia o Polsce, które Gombrowicz kompromitował z całą stanowczością, zwłaszcza na kartach swojego Dziennika. Głos Witolda Gombrowicza wydał nam się świetnym pendant do dyskusji o znaczeniu polskiej tradycji w kontekście rozważanych przez nas dylematów. Stosowny passus z jego Dziennika, będący w zasadzie kompilacją kilku fragmentów tekstu zawartego w drugim tomie (W. Gombrowicz, Dziennik, t. II, Paryż 1971, s. 20–26), posłużył nam także jako rodzaj specjalnego wprowadzenia do Retrospektywy. Ulotkę z tym wprowadzeniem wręczaliśmy naszym widzom przynajmniej na kilka dni przed terminem przedstawienia, zazwyczaj w momencie zgłaszania się przez nich po bilet na Retrospektywę. Przy tej okazji prowadziliśmy z nimi rozmowę o tym, czy ich zdaniem teatr jest w stanie i czy powinien zmierzać do moderowania otaczającej go rzeczywistości. Prowadząc te rozmowy informowałem ich również o planowanym już wówczas projekcie, który nazwałem „W stronę nie-teatru”. Jego zapowiedź, będącą zarazem eksplikacją założeń programowych, opublikowały wkrótce na swoich łamach miesięczniki „Polska” (Z. Hejduk, Czy jesteśmy peryferyjni?, „Polska” 1974, nr 3) oraz „Dialog” (Z. Hejduk, Teatr nie dla teatru, „Dialog” 1974, nr 9). W tym miejscu dopowiem tylko, że podstawową intencją zapowiadanego projektu było podjęcie z naszymi widzami możliwie szerokiej współpracy, mającej na celu wspólne przygotowanie z nimi następnych przedstawień Teatru 77, a w dalszej perspektywie współdziałanie wykraczające poza granice teatru. Z osobami, które deklarowały wstępnie swoją gotowość włączenia się do realizacji tego projektu, umawialiśmy się na korespondencję. W tym właśnie celu zaprowadziliśmy specjalną ewidencję uczestników Retrospektywy, w której zapisywaliśmy ich dane: nazwisko, adres i ewentualnie telefon, a także wiek i wykształcenie.

Ulotka z tekstem W. Gombrowicza zawierała pytanie od Teatru 77, które pełniło funkcję łącznika pomiędzy „apelem” W. Gombrowicza i naszą Retrospektywą. Pytanie to zamieściliśmy również na specjalnie wydrukowanych kuponach wręczanych widzom przy wejściu na „wernisaż”, który otwierał przedstawienie Retrospektywy. Przejdźmy teraz do opisu owego wernisażu.

Reżyserując Retrospektywę postanowiłem rozpocząć ją ceremonią otwarcia wystawy „polskich skrzydeł i garbów”, będącej prowokacyjną kolekcją skomponowaną ni to do śmiechu, ni to do płaczu z rozmaitych postaci zarówno współczesnych, jak i też uwiecznionych przez historię. Przed wejściem na „wernisaż”, w drzwiach wejściowych do Klubu Studentów Łodzi, gdzie umieściliśmy naszą kolekcję, ułożyłem postać Rejtana. Uosabiał ją aktor ubrany w staropolski kontusz, zastygły w pozie odwzorowanej ze sławnego obrazu Jana Matejki przedstawiającego postać legendarnego posła dramatycznie rozdzierającego na sobie szaty i własnym ciałem broniącego dostępu do symbolicznego skarbca „złotej polskiej wolności”. Przed leżącym aktorem umieściliśmy tabliczkę z krótką legendą objaśniającą, kim był Rejtan i o co mu chodziło. Przy okazji wyjaśnię, że każdy „eksponat” na tej wystawie był opatrzony specjalną tablicą lub identyfikatorem zawierającym jakąś informację na temat danej postaci. Ponadto, puszczaliśmy z głośników na zasadzie da capo al fine specjalnie sporządzony komentarz do wystawy, rekomendujący widzom poszczególne „eksponaty” i dopowiadający jakieś szczegóły do haseł zamieszczonych na plakietkach-identyfikatorach. Komentarz spikera wzbogacały stosownie dobrane do treści „eksponatów” utwory muzyczne i pieśni. Wchodzących na „wernisaż” gości witał rozpięty nad drzwiami Klubu Studentów Łodzi transparent z hasłem: „Piękna rzecz jest robić buty, przyjacielu, buty wszystkim potrzebne, poezja niewielu”. Hasło nie było naszym wymysłem, ale autentycznie zdobiło fronton jednej z najbardziej wówczas popularnych w Polsce fabryk obuwia. Przejdźmy do opisu „eksponatów”.

Przekraczając postać Rejtana można było natknąć się na:

  1. Zastygły w bezruchu korowód polonezowy, złożony z par, które komponowaliśmy na zasadzie różnorodnych kontrastów i opozycji. Tworzyli je m.in.:


a) dziewczyna w pięknym krakowskim stroju i mężczyzna w hutniczym kombinezonie, w masce spawacza i z identyfikatorem przypiętym do dumnie wypiętej piersi: budowniczy Nowej Huty; spiker zaś dorzucał do jego legendy, że oto mamy do czynienia z jednym z bohaterskich budowniczych miasta, które zdobyło się na odwagę przeciwstawienia się skostniałej, drobnomieszczańskiej tradycji Krakowa, aby na jej gruzach zbudować nowoczesną świadomość na miarę perspektyw, jakie postawiła przed swoimi obywatelami PRL;

b) dwie następne bliźniaczo ubrane pary tworzyła dwójka aktorów ubranych w długie czarne peleryny, powiązanych grubymi powrozami, symbolizującymi więzienne kajdany, z dwójką innych aktorów ubranych w białe koszule z charakterystycznymi kołnierzykami a`la Słowacki i noszących na oczach czarne opaski; ci pierwsi mieli na piersiach identyfikatory z nazwiskami Janczewskiego i Rollisona, czyli postaci uwiecznionych przez Adama Mickiewicza w jego Dziadach, tym drugim zaś przypięliśmy do piersi identyfikatory z nazwiskami dwójki młodocianych przestępców, autorów głośnej w owym czasie i mocno bulwersującej społeczeństwo bestialskiej zbrodni.

c) następną parę tworzyli aktorzy ubrani w mundury ułanów polskich z okresu Księstwa Warszawskiego, przepasani biało-czerwoną szarfą z nadrukiem: 208% normy; na identyfikatorach nosili legendę, że są członkami socjalistycznych brygad pracy i rekordzistami w dziennym wydobyciu węgla kamiennego oraz układaniu cegieł na murze wznoszonym ku chwale socjalistycznej Ojczyzny.

  1. Przy stoliku ustawionym nieopodal korowodu posadziłem Jana Tomaszewskiego i Mirosława Bulzackiego — piłkarzy ze słynnej reprezentacji dowodzonej przez Kazimierza Górskiego. Przed nimi na stoliku umieściliśmy tabliczkę z napisem: ludzie, którzy rzucili na kolana dumny Albion. Spiker zaś informował widzów, że mogą śmiało zgłaszać się do słynnych piłkarzy po autografy, a także, jeśli ktoś by sobie tego życzył — stawać z nimi do pamiątkowej fotografii.

  1. W kąciku „Z czego słyniemy” stała na postumencie szklaneczka z zawartością 100 gramów wódki, opatrzona etykietą: „klasyczne 100 gr polskiej Wyborowej”. [Nie muszę dodawać, że nasze „stoisko eksportowe” cieszyło się z reguły sporym zainteresowaniem uczestników Retrospektywy. Zdarzało się, że podczas jednego „wernisażu” musieliśmy nawet i kilkakrotnie napełniać zawartość szklaneczki, gdyż widzowie lubili sprawdzać wiarygodność naszej oferty. Sam byłem przypadkowym świadkiem „narady” dwójki uczestników Retrospektywy, którzy dylemat: degustować — nie degustować rozstrzygnęli takim właśnie argumentem: trzeba ich sprawdzić!]

  1. Na postumencie w kąciku „Gry i zabawy przeznaczone do patriotycznego wychowania młodzieży” położyliśmy grę, którą rzeczywiście można było nabyć w jednym z łódzkich sklepów z zabawkami dla dzieci. Przedsiębiorczy producent nadał jej zachęcające miano: Zdobycie wału pomorskiego! Przyznaję, że biłem się z myślami, czy nie wzbogacić tej instalacji blaszaną manierką oraz przybrudzoną krwawymi plamami barchanową onucą i opatrzyć je „legendą” głoszącą, że są pamiątkami po ranionym w tej bitwie żołnierzu II Armii Wojska Polskiego, która wsławiła się zdobyciem legendarnego Wału. Ostatecznie zrezygnowałem z tego pomysłu, uznając, że są jednak granice dla każdej prowokacji.

  1. Jednym z „eksponatów” była przepasana biało-czerwoną szarfą z nadrukiem Październik 1956 — zwyczajna taczka, opatrzona „legendą” informującą widzów, że w dobie popaździernikowej odnowy posłużyła załodze jednej z fabryk do wywiezienia z gabinetu dyrekcji za bramę zakładu „towarzysza dyrektora”, wyjątkowo fanatycznego stalinisty.

  1. Kolejnym obiektem w kolekcji był fragment rzeźby zdobiącej dotychczas wnętrze przedsionka Klubu Studentów Łodzi, zniszczonej bezmyślnie przez nieznanych sprawców na tydzień przed premierą Retrospektywy. Na plakietce przymocowanej do „eksponatu” widniał napis: „Jedna z ostatnich zdobyczy rewolucji kulturalnej młodych Polaków”.


Wymienione tu postaci i instalacje stanowiły podstawę naszej stałej kolekcji „skrzydeł i garbów”, którą co pewien czas wzbogacaliśmy nowymi eksponatami. Pozwólcie, że wspomnę tylko o jednym z pomysłów, którego z całkiem prozaicznych względów (mieliśmy problem z wypożyczeniem stosownych rekwizytów) nie mogłem wówczas zrealizować, co powetowałem sobie kilka lat później w ramach projektu Wypędzanie szczurów z miasta. Miała to być instalacja konfrontująca słynną odsiecz wiedeńską polskiej husarii pod wodzą króla Jana III Sobieskiego ze współczesną formą „pomocy”, z jaką wielu rodaków jeszcze kilkanaście lat temu wybierało się tłumnie do Wiednia. Wyobraziłem ją sobie następująco: oto na składanych krzesełkach z brezentu siedzą w zadumie dwaj aktorzy ubrani w historyczne zbroje (koniecznie z przypiętymi do pleców skrzydłami), przed nimi leży na „wiedeńskim” chodniku skromny dywanik, a na nim stos ułożony z kartonów „Marlboro”, obok niego zaś kilka butelek „Wyborowej” oraz parę kryształowych wazonów. I marzyło mi się, żeby ten obrazek zmultiplikować na całej przestrzeni „wernisażu”.

Następne sekwencje Retrospektywy rozwijały się jakby z ducha owego splątania elementów polskiej przeszłości i teraźniejszości, aby w finale przerodzić się w „krajobraz bezwstydu”, nad którym polatywały żałośnie dźwięki nagłośnionego do maksimum Poloneza as-dur Fryderyka Chopina.

Cofnijmy się teraz do momentu zakończenia sekwencji „wernisażu”. Wspomniałem już wcześniej, że przy wejściu na wystawę „polskich skrzydeł i garbów” wręczaliśmy widzom kupony z naszym pytaniem i prosiliśmy ich o udzielenie odpowiedzi po obejrzeniu „kolekcji”. Można jej było udzielić w bardzo prosty sposób. Należało odedrzeć od kuponu z pytaniem wydzielony perforacją odcinek z nadrukiem „TAK” albo część z nadrukiem „NIE” i oderwany odcinek wrzucić do specjalnej urny ustawionej obok drzwi wejściowych na „wernisaż”. Pytanie sformułowaliśmy w dwóch wariantach i wręczaliśmy je widzom Retrospektywy przemiennie, aby utrudnić im przekazywanie osobom dopiero wybierającym się na przedstawienie — informacji, co czeka je w przypadku, gdy odpowiedzą „TAK”, a co w przypadku, gdy zdecydują się wybrać „NIE”. Oto obydwie wersje naszego pytania:


  1. Czy odrzucając wszystko, co według W. Gombrowicza wyrodnieje, przeradzając się wyłącznie w formę i tym samym kompromituje nas, poniża, odbiera indywidualność, a więc odrzucając np. naszą „konwulsyjną historię” — uzyskujemy szansę pełnej samorealizacji?

  2. Czy odrzucając wszystko, co według W. Gombrowicza wyrodnieje, przeradzając się wyłącznie w formę i tym samym kompromituje nas, poniża, nie pozwala nam się w pełni zrealizować, a więc odrzucając np. naszą „konwulsyjną historię — zatracamy siebie?


Udzielenie odpowiedzi na pytanie nie było obligatoryjne, ale stanowiło rodzaj zaproszenia do udziału w dalszej części Retrospektywy. Odpowiadając „TAK” lub „NIE”, widzowie uzyskiwali jakby-przepustkę do jednego z dwóch pomieszczeń położonych na pierwszym piętrze budynku przy Piotrkowskiej 77, gdzie rozgrywaliśmy symultanicznie dwie całkiem odmienne od siebie akcje, będące w pewnym sensie „naszą” odpowiedzią na decyzje podjęte przez widzów. Używam cudzysłowu, albowiem tak naprawdę obie akcje uczyniliśmy kolejnym piętrem prowokacji, zwieńczeniem których była przedostania sekwencja Retrospektywy, realizowana w pomieszczeniu na parterze, gdzie wcześniej odbywał się „wernisaż”.

Serię prowokacji zamykał finał Retrospektywy, będący projekcją apokaliptycznego snu, w którego granicach dokonywał się totalny rozpad więzi społecznych, narodowych i wszelkich innych ogniw polskiego życia, z politycznymi w pierwszym rzędzie, co obrazowaliśmy następująco...

Oto z ciągu różnorodnych akcji prezentujących w trochę komiksowym ujęciu najnowsze polskie dzieje, których wizualizację można by objąć ironicznym mianem „Narodziny i rozkład totalitaryzmu w Polsce”, wyłaniał się końcowy obraz symbolizujący dramatyczny podział społeczeństwa na pozbawione jakiejkolwiek sensownej łączności z sobą dwa światy: „rządzących” i „rządzonych”, pomiędzy którymi toczył się niby-dialog, będący w gruncie rzeczy czystą farsą. Polegał on na tym, że reprezentacja „rządzących”, usadowiona za prezydialnym stołem, wygłaszała pełne napuszonej frazeologii przemówienia, zapowiadające przezwyciężenie aktualnych trudności na socjalistycznej drodze, które zgłaszali w swoich pytaniach przedstawiciele świata „rządzonych”. Ich pytania były bardzo konkretne i dotyczyły warunków codziennej egzystencji społeczeństwa, teksty władzy zaś, będące niby-odpowiedzią na nie, „bujały w obłokach” i choć z pozoru wydawały się mądre, w istocie absurdalnie rozmijały się z oczekiwaniami pytających, których zgromadziliśmy przed prezydialnym stołem i uformowaliśmy w ostatni już w tym przedstawieniu korowód polonezowy. Korowód tańczył, powtarzając w koło choreograficzny układ przypominający taniec manekinów. Od czasu do czasu przystawał, któryś z tworzących go aktorów zadawał pytanie, a kiedy zza stołu znowu odzywała się udająca odpowiedź „ideologiczna katarynka”, korowód ruszał do tańca, jakby zaprzężony do kieratu coraz bardziej absurdalnej umowy pomiędzy rządzącymi i rządzonymi. Rozdźwięk między stronami podkręcaliśmy, stosując proste zabiegi formalne. I tak: z każdym powtórzeniem układu korowód ruszał do tańca coraz to bardziej zamaszyście, włączając do kolejnego cyklu jakieś nowe elementy, np.: siarczyste przytupy, gwizdy i gniewne, mające posmak przekleństwa okrzyki, co miało oznaczać wzrastające zniecierpliwienie „rządzonych”, na które przedstawiciele władzy odpowiadali niezmienną „śpiewką”. Arogancję władzy podkreśliliśmy prostym zabiegiem technicznym, wieszając nad prezydialnym stołem zamaskowany mikrofon, który od pewnego momentu zbierał głosy „rządzących” i przenosił je na głośniki. Wystarczyło podkręcić gałki wzmacniacza, aby uzyskać efekt zagłuszania pustosłowiem „rządzących” prawdy o rzeczywistym stanie państwa i nastrojach społeczeństwa, ujawniającej się w głosach ludzi zniewolonych figurą polonezowego korowodu. Oczywiście taka sytuacja nie mogła trwać wiecznie, toteż irytacja tańczących w zderzeniu ze ślepą i głuchą na ich słuszne pretensje ścianą gigantofonu przeradzała się w końcu w bunt wyrażający się rozpadem korowodu i podjęciem przez tworzących go aktorów rozmaitych indywidualnych akcji skierowanych do widzów Retrospektywy. Najczęściej były to próby absurdalnych transakcji, w ramach których aktorzy usiłowali sprzedać widzom swoje kostiumy i rekwizyty, przy okazji częstując ich wódką, oferując narkotyki i namawiając do popularnej na wszystkich polskich bazarach gry „w trzy karty”. Końcowy obraz ginął w ciemnościach przy akompaniamencie Poloneza As-dur Fryderyka Chopina, a kiedy wyczerpały się już jego dźwięki, rozświetlaliśmy ponownie pustą już, pod osłoną ciemności opuszczoną przez aktorów przestrzeń Klubu Studentów Łodzi i zapraszaliśmy widzów na końcową naradę.

Retrospektywa była najbardziej gorzkim przedstawieniem spośród wypowiedzi zrealizowanych przez nas po Grudniu 1970 roku. Ale mimo swej zdecydowanie krytycznej oceny stanu polskiej rzeczywistości społeczno-politycznej Anno Domini 1973 Retrospektywa nie była definitywnym rozstaniem się Teatru 77, a przynajmniej większości jego członków — z wiarą, że w pojedynczym sumieniu obywateli kryje się szansa na wyjście z głębokiego kryzysu, w jakim znalazło się społeczeństwo i państwo pod nieudolnymi rządami PZPR. Wierzyłem w to naprawdę i taką wiarę starałem się podtrzymać w zespole. A kiedy pod ciśnieniem zdarzeń sam trochę upadałem na duchu, pocieszałem się tym, co kiedyś pięknie powiedział jeden z największych polskich filozofów, Stanisław Brzozowski: „Rozkład i choroby społeczeństwa ujawniają się zawsze w wewnętrznym życiu jednostek. Jest to ich stały i niezmienny modus działania, lecz przez to samo właśnie tu także dadzą się one osiągnąć i tu także można im przeciwdziałać. W sobie samym przygotować można zawiązki zmian społecznych”.

Owszem, można. Wszakże pod warunkiem, że reformatorskim myślom nie będzie się stawiać sztywnych granic. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, że system był w gruncie rzeczy niereformowalny i że to on właśnie stanowił główną przeszkodę na drodze do uzdrowienia polskiej rzeczywistości.

Tak więc w przekonaniu, że od każdego z nas, zwyczajnego uczestnika gry w socjalizm zależy jej rezultat, zasiadaliśmy do narady kończącej Retrospektywę. Pomimo przygnębienia, jakie rodziło u wielu widzów nasze przedstawienie, a może właśnie dlatego, że chcieli oni strząsnąć z siebie wrażenie wywołane naszą projekcją koszmaru totalnej dezintegracji wszelkich polskich więzi, w naradzie uczestniczyło zazwyczaj sporo osób, które w konsekwencji podjęły później korespondencję z nami i współpracę, jaką zaproponowaliśmy im po Retrospektywie. Retrospektywa zjednała nam wielu sprzymierzeńców i jako przedstawienie zyskała sobie zdecydowane uznanie teatralnej krytyki. Interesującą próbę zapisu Retrospektywy sporządził dla „ITD” Janusz Płoński. Rozpoczął ją od stwierdzenia:

Po raz pierwszy Teatr 77 zaprezentował Retrospektywę podczas Łódzkich Spotkań Teatralnych w grudniu 1973 roku. Stanowiła ona trzecią część tryptyku zapoczątkowanego w roku 1971 głośnym przedstawieniem Koło czy tryptyk, drugą częścią była Pasja II. Retrospektywa jest najpełniejszym rezultatem dotychczasowych doświadczeń i poszukiwań Teatru 77, tak na płaszczyźnie ideowej, jak i artystycznej, zawiera też w sobie sumę niektórych przemyśleń i propozycji sygnalizowanych w poprzednich spektaklach tryptyku. Jej znaczenie polega nie tylko na zaprezentowaniu określonej postawy społecznej w interesującej formie artystycznej, ale przede wszystkim na nawiązaniu szeroko i niekonwencjonalnie pojętego dialogu z widzem — na temat świadomego i aktywnego uczestnictwa w naszej rzeczywistości przy jednoczesnym wykorzystaniu szansy na indywidualną samorealizację”.

25 stycznia 1977 roku napisał do nas list:


Drodzy Przyjaciele,

Bóg raczy wiedzieć, czy tekst, który Wam przesyłam, kiedykolwiek zostanie opublikowany. Jako że udało mi się dotrzeć do jego najbardziej wylizanej i łagodnej formy, zrobiłem dodatkową kopię, którą Wam przesyłam do teatralnego archiwum. Cenzura zdjęła ten tekst bodajże w maju lub czerwcu 1976. Przesyłam serdeczne pozdrowienia i liczę, że trafię wreszcie na Waszą listę tych, z którymi korespondujecie.

Janusz Płoński

Podobnym „dowodem” ograniczania społecznego rezonansu naszej działalności jest list Małgorzaty Szpakowskiej, wysłany w imieniu redakcji miesięcznika „Dialog”, z datą 30 lipca 1975 roku:


Szanowny Panie,

brzydko z mojej strony, że nie odzywałam się tak długo, ale ciągle mieliśmy nadzieję, że się sytuacja jakoś wyjaśni. Niestety, jeśli się wyjaśniła, to na gorsze. Doświadczenia z cyklem Mroziewicza nauczyły nas w każdym razie, że w tej chwili nie ma co nawet próbować drukowania zapisu „Retrospektywy” — zostałyby z tego strzępy albo nic w ogóle, co najprawdopodobniejsze. Wypada więc poczekać, może się coś w przyszłym roku przejaśni. Przykro mi.

Małgorzata Szpakowska

Nie mieliśmy „szczęścia” we własnym kraju, za to z niemałą satysfakcją przyjęliśmy wnikliwy zapis Retrospektywy dokonany przez Martine Millon na łamach wydawanego w Paryżu miesięcznika „Travail Théâtral” (M. Millon, Socialisme à la polonaise. Un théâtre politique renouvelé. [Rétrospective], „Travail Théâtral”, cahiers trimestriels no 21, octobre–décembre 1975, s. 79–85). Był on konsekwencją naszego wystąpienia w ramach X Światowego Festiwalu Teatru w Nancy latem 1975 roku. Prezentowaliśmy w Nancy Pasję II i Retrospektywę i odnieśliśmy tam ogromny sukces, a Retrospektywa została uznana za jedno z najważniejsdzych wydarzeń tego Festiwalu, co otworzyło nam drogę do grona najbardziej interesujących zjawisk w teatrze europejskim.

Napisałem te słowa i raptem poczułem się trochę nieswojo. Przypomniałem sobie bowiem dziwne zakłopotanie, niedowierzanie, a niekiedy nawet wyraźną irytację u sporej jednak części — zdawałoby się — życzliwych nam osób, którym złożyłem relację z naszego wystąpienia na Festiwalu w Nancy. „Jak to możliwe, żebyśmy wcześniej tego sami nie dostrzegli? My przecież wiemy, co naprawdę może zaimponować światu. Owszem, Mazowsze, Andrzej Wajda, Jerzy Grotowski, Krzysztof Penderecki i jeszcze kilku innych naszych artystów, ale wy? Nie zapominajcie, że jesteście tylko skromnym teatrzykiem studenckim, więc nie przysługuje wam prawo do nieskromności!”

Boże, ileż razy doświadczyłem w życiu podobnej goryczy. Gdzieś tam w świecie nie szczędzono nam pochwał i uznania, które — paradoksalnie — wzbudzały potem niechęć u wielu naszych rodaków, a zwłaszcza łódzkich prowincjonałów.

Cudze chwalicie, swego nie znacie...

Mam nadzieję, że Wy, którzy to czytacie, darujecie mi tę chwilę słabości, ale gdzie, jeśli nie na kartach tej opowieści, mam wyrzucić z siebie uzbieraną przez lata gorycz i żal, że głównie dzięki tej naszej, niepojętej dla świata, zaściankowej ułomności nie udało nam się w pełni zdyskontować wielu ewidentnych osiągnięć Teatru 77. W tym — sukcesu odniesionego na Festiwalu w Nancy i jeszcze w paru innych miejscach, gdzie prezentowaliśmy Retrospektywę oraz inne przedstawienia. Przykładowo, na festiwalu La Biennale di Venezia, który znacząco uwypuklił sukces odniesiony przez nas na Festiwalu w Nancy, umieszczając Retrospektywę pośród dziesięciu — zdaniem organizatorów tego festiwalu — najważniejszych w owym czasie wydarzeń teatralnych na świecie. Tak więc wystąpiliśmy w Wenecji obok tak uznanych twórców i zespołów jak: Teatr Laboratorium Jerzego Grotowskiego. La Mamma Repertory Company z Nowego Jorku, Théâtre du Soleil z Paryża (ze słynnymi spektaklami Ariane Mnouchkine Złoty wiek i 1789), Odin Teatret Eugenio Barby oraz The Living Theatre ze Stanów Zjednoczonych.

Na prośbę Krzysztofa Mroziewicza przygotowałem relację z naszego wystąpienia na Biennale w Wenecji, ale materiał ten nigdy nie ukazał się w Polsce. Uważam, że nie od rzeczy będzie dać mu szansę na kartach tej książki, co też czynię w następnym rozdziale, traktując go jako swoistą pocztówkę z podróży Teatru 77 z Retrospektywą.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz